Styczeń zawsze kojarzył
mi się z takim miesiącem, którego nie ma. Zaczyna się rok, trzeba wrócić do
obowiązków, znowu przystosować, domknąć stare sprawy… I 31 dni mijało błyskawicznie. Nie tym razem.
Czekałam na koniec
stycznia, jak nigdy. Większość czasu byłam maksymalnie zestresowana i w
totalnej paranoi. Słusznie, nie słusznie…. Męczy mnie to, że pewne rzeczy
ciągle przede mną, losy się ważą i nie mam pojęcia, co zrobię, jeśli nie uda mi
się to, co musi. Ale pewnie znów wybiegam odrobinę za daleko w przyszłość.